Kiedy braciszek wyszedł dużo myślałam o naszym dotychczasowym życiu. Byliśmy najemnikami - to przykre, ale prwadziwe. Po ucieczne z rodzinnej watahy trzymaliśmy się z boku. Żyliśmy w odludnych miejscach, gdzie nie było nikogo, nawet zwierzyny. Ciężko było tam przeżyć, dlatego zaczęliśmy działać na zlecenia, a jako zapłatę żądaliśmy jedzenia, wody albo po prostu tego, co mogło się przydać w przyszłości. W międzyczasie trenowaliśmy i poznawaliśmy magię na coraz większy zakres. Udało nam się nawet okiełznać żywioły.
Na naszą magię nakładamy ograniczenie, pewien limit: używamy magii świadomie. Nie posuniemy się do użycia niesprawdzonego sposobu, bądź niestabilnej energii. Takie postępowanie wymusza na nas nasza inteligencja; w końcu użyty przez nas czar może się obrócić przeciw nam.
Moje rozmyślania przerwał jakiś hałas na zewnątrz. Mimo ran podniosłam się i wyszłam sprawdzić co się dzieje. Przed wejściem do jaskini stał rozzłoszczony basior. Rzucił się na mnie i przygwoździł do ziemi w ułamku sekundy. Wtedy, jakby znikąd pojawił się Itami. Chwycił napastnika za kark i cisnął z krzaki. Zasłonił mnie.
- Wara od mojej siostry! - krzyknął. Nie patrzył na mnie, nie musiał. A ja i tak wiedziałam, że wcale nie odszedł daleko, tylko pilnował mnie. Mój kochany braciszek.
Basior podniósł się chwiejnie i ruszył na brata. Itami nie ruszył łapą ani na milimetr. Po prostu spojrzał na przeciwnika, a ten wrzasnął z bólu.
- Ostatnie słowa? - zapytał Itami.
<Ktoś???>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz