Był już wieczór, siedziałam sama w norze, a pojutrze święta... no cóż trzeba się przygotować, dzisiaj sprzątałam, jutro coś upiekę, może, nie wiem, kurczaka, sama spędzę te święta... znowu... Dobra, nie czas się użalać nad sobą, trzeba trochę zaprzyjaźnić się z innymi, być może sama tych świąt nie spędzę.
Po chwili już byłam za dworze, księżyc już był na niebie, choć prawie go widać nie było, szłam spokojnie, równym truchtem. Wiedziałam, że o tej porze, prawie żadnych wilków nie będzie, ale może jakiś się zjawi, i miałam rację, przed oczyma przebiegł mi czarny wilk, nie mogłam powstrzymać ciekawości i pobiegłam za nim. Ten wilk biegł coraz szybciej, ja wraz z nim przyśpieszałam. Coraz bardziej się męczyłam, z każdą chwilą coraz ciężej było mi przyśpieszać. W końcu krzyknęłam:
- Stój! - Krzyczałam. Wilk gwałtownie się zatrzymał, gdy się obrócił, spostrzegłam, że to wadera, widziałam to w jej oczach.
- Tak? O co chodzi? - Spytała z bardzo serdecznym uśmiechem.
- Gdzie się tak śpieszysz? Nikt cię nie pogania... - Odparłam, ciągle łapiąc oddech.
<<Vivienne?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz